1. pl
  2. en

Radek Rogóż

COVID zapoznał mnie z Jednorożcami - zgrupowanie kolarskie Bielsko Biała 07-09.08.2020

11 sierpnia 2020
Transiberica ultracycling ultrakolarstwo, wyścig kolarski długodystansowy.

 

Myślałem, że jednorożce są tylko w bajkach. Nic bardziej mylnego, są wśród nas. Przekonałem się o tym podczas naszego ostatniego otwartego zgrupowania kolarskiego w Bielsku Białej. Wstęp miał każdy, kto chciał z nami jeździć. No nie, nie jeździć, trenować. Bo organizacja zgrupowanie jednak do czegoś zobowiązuje. Mimo otwartej formuły zaplanowaliśmy dość intensywne trzy dni treningowe. Dopiero później miało się okazać, że mimo ponad 250km i blisko 5000m w pionie, tym laskom było mało. Sam się na końcu zacząłem zastanawiać czy to są jednorożce czy może już żeńskie nosorożce.

 

Pierwszego dnia z powodu TDP (Tour de Pologne) musieliśmy zmienić trasę naszego treningu. Wyjechaliśmy  z Bielska w kierunku Szczyrku, żeby później zaatakować przełęcz Salmopolską. Mocny podjazd w strefie podprogowej ożywił towarzystwo. Żeby nie było nudno podczas naszych podjazdów funkcjonuje jedna złota zasada - nigdy nie zostawiamy najwolniejszych. Jak już zdobędziesz najwyższy punkt to zawracasz i zjeżdżasz do miejsca, gdzie dalej na podjeździe jest najwolniejszy z nas. Czasem to jestem ja, zgrywus.

I tak każdy w kółko, dopóki najwolniejszy nie znajdzie się na przełęczy. Dobre co? Niektórzy mówią, że mam zapędy sadystyczne, a ja zwyczajnie nie chcę żeby wiało nudą.

W Wiśle slalom gigant zorganizowany przez drogowców mocno nas zniesmaczył. Ale dzięki pomocy Ani Lewandowskiej dość gładko wyjeżdżamy w kierunku przełęczy Kubalonka. Tutaj dzielimy się na małe grupy i zadaniem jest mocna progowa jazda na samą przełęcz. Chodzi o naukę współpracy. Hmm, no dobra, może niefortunnie pod górę, ale czytajcie dalej, bo było to celowe.

 

 

Trzy najmocniejsze dziewczyny strzelają do przodu i jadą naprawdę solidnie dając sobie krótkie i treściwe zmiany. Za nimi solistka Alina Kilian. Około 1,5km przed przełęczą trzy pierwsze tak się nawzajem wymęczyły, że nasza solistka zbliża się do nich na około 50m. Pierwsze orientują się i zrywają w ostatniej chwili. Są pierwsze przy wodopoju. Widząc to podjeżdżam do Aliny, łapię siodełko i jest to mój pierwszy podjazd na Kubalonkę bez pedałowania. Hehehe. A wnioski? No niestety dziewczyny z przodu zamiast współpracować, jak było w zadaniu, to nierówną jazdą, nieświadomie się wymordowały. Wiem, że jeszcze do końca nie potrafią jeździć równo razem, dlatego tym ćwiczeniem chciałem, żeby same się o tym przekonały.

 

 

Reszta nieco się porwała, bo dziewczyny reprezentują różny poziom sportowy, ale dojeżdżają w jedno, dwu lub trzy osobowych zestawach. Jestem zadowolony. Zjazd do Istebnej robimy bajecznymi lasami i szoskami w kierunku Stecówki. Przypominają mi się czasy, kiedy startowałem w MTB Tropy. Finał to sztywny podjazd pod punkt widokowy Koczy Zamek, czyli pod Ochodzitę. Tam już każdy w swoim zdechłym tempie, ja też. Przez Kamesznicę i Milówkę pięknym, równiutkim asfaltem zjeżdżamy do drogi prowadzącej w kierunku Węgierskiej Górki i Żywca. Przyjaciel grupy czipendejls Szymon wymyśla jednak mądry objazd. Z grubsza wygląda tak, że do Bielska wracamy przez Lipową. Wtedy Szymon nie wiedział, ale niektóre dziewczyny mocno go zwymyślały, bo trasa nie należała do płaskich. To znaczy nic nie mówiły, tylko zaciskały zęby, a w myślach leciała „wiązanka” w kierunku nawigatora. Sic. W sumie fajnie, bo to po raz pierwszy obelgi nie w moim kierunku.

 

 

Dobijamy do Środka nieco spóźnieni na lunch. W nogach blisko 120km i około 1800m w górę. Ale uchachane i zadowolone deklarują uczestnictwo dnia następnego.

W sobotę rano sporo myślę nad trasą, konsultuję i w końcu decyduję, że będzie krótko i treściwie, bo w planach popołudniowych mamy warsztaty z serwisowania roweru. Ruszamy przez Przegibek. Zadanie jest proste. Podjechać w swoim tempie na blacie, korzystając jedynie z dobrodziejstwa kasety. Miękko siedząc w siodełku, trochę twardszy bieg na stojąco i tak w kółko. Oczywiście każdy kolejny na górze wraca do najwolniejszego i od tego miejsca podjeżdża po raz kolejny. Dzisiaj już słyszę że nie opłaca się podjeżdżać szybko, bo trzeba podjazd tyrać po dwa lub trzy razy. Jak włącza się taka kalkulacja to znaczy, że w nogach już coś siedzi, co drapie w tyłek i boli. No ale wybaczam, bo w końcu dnia poprzedniego dziewczyny zamknęły piękną pętle.

 

 

Zjeżdżamy do Międzybrodzia i w ramach treningu wysokiej kadencji wspinamy się na Górę Żar. No dobra, czasem nie da rady tam na wysokiej kadencji. Ale w większości można. Na górze kolega Michał Rotnicki pokazuje technikę ruszania pod górę. Dzielne dziewczyny w palącym słońcu wytrwale trenują ruszanie. Zjeżdżamy mniej więcej do połowy podjazdu, wybieramy najmniej kolizyjny zakręt i zaczynamy trening techniki zjazdowej. Ja nie jestem w tym najlepszy, na szczęście są z nami Marcin Koseski i Marceli Byczek, którzy oprócz mnie pokazują technikę zjazdu. Tym razem ograniczamy się do minimum, pomijamy kwestię cięcia zakrętów skupiając się jedynie na składaniu pozycji i przenoszeniu środka ciężkości. Wychodzi to nadzwyczaj dobrze. Zjeżdżamy na dół i wracamy do Bielska przez Przegibek. Na początku, tam gdzie 2-3% nachylenia w dwójkach ze zmianami i w dwóch grupach bo było nas ponad 20 osób. Później, gdzie nachylenie rośnie rozsypujemy się i każdy już we własnym tempie męczy ostatni podjazd tego dnia.

 

Wieczorem uczta warsztatowa. Michał Rotnicki rozkręca rower Eli Rogóż. Rozpina łańcuch, rozkręca łapę, luzuje stery, rozwala regulację przerzutek i zwalnia linki. Dziewczyny mają za zadanie znaleźć usterkę i naprawić maszynę.

 

 

W trakcie dostają cenne wskazówki wraz z prezentacją co, jak i w jakiej kolejności należy robić.

 

 

Do tego jak pitstop F1, seryjna wymiana dętki. Kończymy kompletnym i gotowym do jazdy rowerem. Później jak idziemy do hotelu Ela zagaja mnie nieśmiało: Raduś ale sprawdzisz mi rano rower zanim pojedziemy? Obiecałem, ale nie zrobiłem. Ela wsiada rano na rower i pierwsze co mówi, że działa lepiej niż działał. Ciekawe

 

 

 

Trzeci dzień to znana wszystkim trasa na Kocierz, ale w odwrotnym kierunku, wzdłuż jeziora Żywieckiego. Piękne widoki, ale też spory ruch na drodze, bo ciepło i woda wabi ludzi jak muchy do g… miodu. Za mostkiem w Międzybrodziu dzielimy się na dwie grupy i jedna za drugą w równym tempie jadą aż do skrętu na Suchą Beskidzką. Serce rośnie jak widzę tą jazdę i tą współpracę. Bez rwania, równiutko, bez rozsypywania się na drobnych zmarszczkach. Jadą tak jak chciałbym żeby jechały podczas zbliżającego się Tour de Silesia. Prowadzące Anetka Wojtyła, Kasia Wieja i Ania Cios robią fenomenalną robotę (pewnie ktoś jeszcze, ale nie byłem z grupą cały czas więc nie wymieniam reszty, wybaczcie). W międzyczasie z Marcelim Byczkiem i Marcinem Koseskim postanawiamy zdobyć 700m podjazd nazwany Wilki Dwa, średnie nachylenie 12,5%, na znacznej części około 20%. Marceli podjeżdża, my z Marcinem nie dajemy rady. Moje 53/39 i 11/28 to za dużo na moją nogę na tym odcinku. Niska kadencja, koło rwie się do góry, braknie nam do końca segmentu ze 150 metrów. Niebawem rewanżyk z tym kawałkiem.

 

Gonimy dziewczyny. Bliżej Kocierzy robi się już stromo więc wiadomo, grupa się rozpada. Część z nich dalej w mniejszych zestawach, część samodzielnie na twardo realizuje ćwiczenia siły. Z Kocierzy kierujemy się w stronę Targanic i podjazdu na przełącz Targanicką. Tam z kolei krótkie Vo2max, żeby na koniec dnia była jakaś mocniejsza pointa. Jak się okazuje z krótkich Vo2 zrobił się jeden długi Vo2, bo od tej strony jest dość sztywnawo.

 

 

 

 

Zdobywamy najwyższy punkt i przychodzi moment na chwilę zabawy. Ponieważ są z nami chłopaki, spuszczamy ich na dół, dziewczyny ustawiają w połowie podjazdu miejsce sędziowskie i oceniają technikę podjazdów Panów. Ale są niezdecydowane, markotne i niezaspokojone jakieś, oczekują serii powtórek. Niezłe jędze z nich wyszły. Trzeba to uciąć, więc ostatni podjazd Panów jest już inny, każdy zdejmuje z siebie co może. Zwycięża Szymon, który oślepia gołą klatą na całym podjeździe. Nawet mój goły tyłek nie przebił jego klaty. Wjazd w niekompletnej garderobie może się skończyć karierą na youtube. Ubieramy się i zjazd w dół, ale nie taki zwykły. Do Porąbki dziewczyny gonią chłopaków. Jest niezła zabawa. Z Porąbki część z nas wraca przez Przegibek do Bielska, część prowadzona przez Adę Modzelewską jedzie przez Kozy, finalnie bardzo klimatycznymi zakamarkami Bielska. Lądujemy w Środku na lunchu. Tam dowiaduję się, że dziewczyny nie są zmęczone. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony źle, bo to znaczy, że za mało intensywnie ich poganiałem. Z drugiej strony dobrze, że taka objętość i intensywność nie odciska już na nich dużego zmęczenia.

Kończymy podsumowaniem. Nagrodzeniem najlepszych i najbardziej aktywnych dziewczyn i chłopaków. Ala Kilian zorganizowała fajne nagrody. Jest sympatycznie ale czas kończyć i wracać do domu. Zwieszone głowy i łzy jak na koloniach zmuszają do refleksji. Trzeba to znowu powtórzyć.

 

Spytacie jak się ma tytuł tego artykułu do treści. Ano tak, że poznaliśmy się online na wspólnych treningach domowych w okresie wzmożonej aktywności wirusa. Później okazało się, że dziewczyny jeżdżą w różowych koszulkach w koniki. Tfu w nosorożce, tfu w jednorożce. Stąd tytuł. 

 

#ultratrack

 

 

+48 513 069 676

rogoz.radoslaw@gmail.com