Bieg Wschodzącego Słońca, na który wybrałam się w tym roku wchodzi w skład Festiwalu Alpejskich Biegów Górskich. Bieg alpejski to taki bieg, którego trasa w przeważającej części prowadzi pod górę, najczęściej na szczyt.
Bieg Wschodzącego Słońca startował z Przełęczy Krowiarki o 4:30 rano. Tym razem nie musiałam się martwić, że mogę zgubić trasę, gdyż cały czas biegliśmy czerwonym szlakiem na Babią Górę. Z opisu biegu wynikało, że będę miała do pokonania 4,7km z przewyższeniem +710m. W tym przypadku cyferki nie robiły na mnie wrażenia. Miałam tylko jedną obawę: czy zdążę na całe przedstawienie, jakie w tym roku zaprezentuje góra? Prognozy pogody były bardzo optymistyczne, więc wystarczyło się troszkę postarać, żeby móc cieszyć oczy widokami na szczycie.
Prawdę mówiąc, od samego startu czułam się wyjątkowo. I chociaż podświadomie chciałam wypaść jak najlepiej, to jednak cały ten czas, przez który wspinałam się na Babią, czerpałam z otaczających mnie widoków pełnymi garściami. Na początku podziwiałam rozciągający się sznurek lampek czołowych biegaczy. Potem jak zaczęło świtać, żałowałam, że nie mam opcji obracania głowy o 360 stopni :) Wtedy miałabym wszystko pod kontrolą, a tu jednak musiałam się skupić, bo szlak był kamienisty. A ja to wiadomo, biegaczka z Mazowsza, co kamienie tylko żwirowe czasami wytrzepuje z butów. Co chwilę na trasie spotykaliśmy turystów, którzy szybciej lub wolniej również zmierzali na szczyt. Im dalej, tym było ich więcej i więcej. Jednak to prawda co piszą portale turystyczne, że w górach w tym roku tłumy i kolejki na szlakach. W pewnym momencie biegu zaczęłam się oglądać za siebie, aby rozkoszować się widokami i kontrolować sytuację. Za mną panowie jednak napierali, więc i ja przyspieszyłam. Zmieniające się kolory na niebie, opadające mgły, przebijające się słońce, to był dla mnie niesamowity widok i piękne doznania. Czułam się jak bym była na premierze wyjątkowego przedstawienia. A ja, przeciętny widz, który w ekscytacji czeka na finał. W końcu dotarłam! Przeskoczyłam matę z pomiarem czasu, zgarnęłam medal i mogłam zachwycać się widokami. Może kilka lat temu nie doceniałabym tego co miałam dookoła, może nawet przeszłabym obojętnie, ale teraz byłam jak zaczarowana. Wielkie oczy, wewnętrzna radość i taki wręcz błogi stan ogarnął ciało i umysł. Spełniłam swoje marzenie dzięki pasji. W końcu jestem postępujące K40 i z każdym rokiem doświadczam piękniejszych rzeczy. Odkrywam to, czego wcześniej nie miałam okazji odkryć.
Życzę Wam, abyście chociaż raz w roku podarowali sobie odrobinę luksusu i wcale nie musi to być pięciogwiazdkowe spa.
Pozostawiam Wam kilka ujęć z tego biegu. Mam nadzieję, że poprzez zdjęcia, chociaż po części oddam klimat jaki panował na trasie i mecie, bo słowami nie zawsze trafnie można wszystko ująć.
Ela
Strona stworzona w kreatorze stron internetowych WebWave